Wielu powiedziało mi, iż równość nigdy nie istniała, nie istnieje i nie będzie istnieć. Jest to bardzo ograniczony pogląd na to czym ta równość w ogóle jest. Część ludzi utożsamia równość z komunistycznym systemem, inni z utopią jeszcze inni idealizują ją jako dążenie samo w sobie. Dla mnie równość to akceptacja drugiego człowieka takim jakim jest. Do puki nie robimy nikomu krzywdy, nie odbieramy nikomu prawa do życia możemy być równi we wzajemnej akceptacji. Nie wierzę w prawo ani w tolerancje. Wierzę w akceptację. Jako ludzie możemy się akceptować, to bardzo prosty stan umysłu i ducha. Wymaga od nas jedynie odpuszczenia i tu zaczynają się schody.
Jest 13 czerwca, słońce dopieka z każdej strony. Idę ulicami Warszawy, a razem ze mną ponad dwadzieścia tysięcy ludzi. Idziemy w Paradzie Równości. Mnóstwo roześmianych twarzy, kolorowych osobowości, pozytywnych min i gestów. Idą matki z dziećmi, idą ojcowie, idą single i pary, małżeństwa, osoby starsze, młodzież, osoby hetero, homo, i wszystkie inne orientacje, które można sobie wyobrazić. Z platform gra muzyka, ludzie tańczą, bawią się, machają tęczowymi flagami, symbolem akceptacji. Cały ten pochód jest obstawiony setkami policjantów, którzy stoją na warcie bezpieczeństwa. Oto równość, która wymaga ochrony. Żyjemy w momencie historii, kiedy równość należy chronić przed ludźmi, którzy jeszcze nie dorośli do akceptacji. W samym centrum, pod rotundą stoi grupka parudziesięciu osób. Skandują jakieś wściekłe słowa, rzucają jajkami, krzyczą „zakaz pedałowania”, pokazują faki w powietrze, zioną agresją! Boją się. Boją się akceptować, boją się równości. Ona zagraża ich poczuci odrzucenia, które tak pieczołowicie pielęgnują w sobie. To daje im pozorną siłę. Stoją tam bojąc się i mówią o tym w prost: boję się, że nasz kraj stanie się pedałem; boję się, że stracimy tożsamość płciową; boję się ludzi; boję się siebie. Jest ich niewielka garstka, niepewni, wątli, niektórzy bardzo młodzi. Są też prowodyrzy mocno umięśnieni, wysportowani, włosy ostrzyżone na krótko, zawsze gotowi do boju choć żyjemy w czasach pokoju. Oni boją się najbardziej. Choć nie ma żadnego zagrożenia, nie ma przeciwko czemu się tu buntować, są tacy wściekli, tacy źli na ten marsz, na tych ludzi, na równość, na wolność na akceptacje. Mam wrażenie, że tak jest, bo nie dostali w życiu tej dobroci, miłości, wolności i akceptacji. Muszą sobie szukać wrogów aby dać ujście swojej wściekłości. Zupełnie nieświadomi procesów, które w nich zachodzą zdzierają gardła zagłuszani muzyką z platform. Prawda jest taka, że my się Was już nie boimy, my Was akceptujemy. Drodzy Narodowcy i ruchy fanatyczne – żyjcie w pokoju. Równość w akceptacji nie jest zagrożeniem, jest wyzwoleniem. Kiedy otwieracie usta aby krzyczeć nienawiścią waszych głów, wasze serca mówią – bo my też chcemy być kochani, żeby ktoś nas przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze.
Z roku na rok tych żądnych miłości serc jest coraz mniej, a ludzi pełnych akceptacji coraz więcej. Świadomość rośnie, u niektórych wolniej, ale ostatecznie oni też dorosną do akceptacji w którymś momencie swojego życia. Życzę wam abyście dorastali szybko, dorastali w miłości i akceptacji, aby wasze dzieci nie musiały już nienawidzić, aby mogły kochać życie, bo to niesamowity dar, który manifestuje się w akceptacji różnorodności jego przejawów.
Jestem hetero, akceptuje homo. Nie boję się. Kocham.
Marcel